Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
Z pamiętników - WOJNA (fragment).
Tekst ten to fragment zapisu kampani 'Kuźnie z Myanlee'. Może on posłużyć wam, misiowie jako materiał na kampanię wojenną. Innym jako ciekawa opowiastka, która winna się wam spodobać. Zapraszam.
No wiec w efekcie tej bitki wyszło tak - krasnale znikły tak samo jak się pojawiły, zapadając się pod ziemię. Vastradd ze swoimi niedobitkami wycofał się w wyższe partie gór i zaszył się w podziemnych jaskiniach. A oddział klechów, który jakimś cudem ucierpiał najmniej wrócił do Dergardu. I nikt z nich nie miał najmniejszej ochoty na ponowne spotkanie.
Ważniejsze jest jednak to co stało się potem. Klechowie oburzyli się straszliwie i poczęli czynić klatwy jakoweś w kierunku Trieda deVagharta, grożąc mu wezwaniem Nadzorcy. Aaa... nie mówiłem ja wam o tym? Gdzie ja mam łeb... to przez to wino... No więc wyobraźcie sobie, ćwierćmózgi, że obszar na którym rozgrywa się ta historyja tzn.: Rianon, Eregard, Dergard i ziemie bambusowych ludków plus elfiej puszczy to teren, że tak powiem o nieco dziwnym ułożeniu władzy. Daleko na północy bowiem leży sobie cesarstewko konkretnych rozmiarów, a włada tam cesarz wielki, ino pan Ludwik o którym gdzieś już tu chyba dzisiaj bajałem. Ten sam, którego armadę spory szmat czasu temu zatopił Vastradd... I to cesarstwo sprawuje, może nie bezpośrednią, ale zawsze, kontrolę, powtarzam kontrolę nad obszarem o którym mówimy. Aaa... i nie mówiłem wam jeszcze, że Tried deVaghart i władca państewka klechów są ze sobą... spokrewnieni? A co powiecie, jeśli dodam do tego związku mości pana a dupe kopanego cesarza Ludwika? Obejmuje to wasz nijaki rozum, wy, wy, wy chamy szubrawe? Kumacie ło co biga jakby? Taaa... poukładajcie to sobie w tych waszych baniakach i zastanówcie się nad mymi słowami... A żeby wam zabić ćwieka to powiem wam tyle, że to wszystko to dopiero wierzchołek góry lodowej... Heh, heh, jełopy. A nie mówiłem, żeście w dupe kopane moczymordy i o wojnie to wy wiecie mniej niż ja o szwarstwie? Ha, mówiłem. Więc kufel w mordę i słuchać mi tu pukim dobry...
A więc tego... skoro już mamy kilka spraw wyjaśnionych i wiemy co i jak to gwoli wyjaśnienia powiem, że to jest tak: deVaghart i jego brat Bardo, z księstwa klech są bękarckimi synalkami cesarzyka Ludwika. Bowiem o ile wierzę, iż orientujecie się, przynajmniej w minimalnym stopniu, jeśli chodzi o sprawy typu ojcie król i synalkowie bękarty to nie muszę wam mówić, że Ludwik musiał się jakoś synciów swoich pozbyć. A że nie mógł przecie zrobić tego oficjalnie, a i nieoficjalnie też (ale to już inna historia) to wysłał ich tu, na to zadupie i powierzył im zwierzchnictwo nad owymi obszarami. Wszystko jasne? No to powiem i o tym owym Nadzorcy. Taaa... w momencie zesłania synalków, kiedy dostali kopa w dupę i jednostronny bilet na łajbie z dziurawym dnem, ojczulek obiecał im że jeśli tylko ich zdolności władcze nie spełnią wymagań to Rada Cesarska dobierze im się do już pocharatanej dupy i zrobi im tam sieczkę, czyli mówiąc delikatniej mogą co najwyżej liczyć na cieplą celę w lochach w Dremmor... Proste, nieprawdaż? No przecie mówię... I tak to właśnie wygląda, nie inaczej. No więc jedziemy dalej.
DeVaghart gówno sobie zrobił z gróźb Bardo, wiedząc że jeśli by tamten wysłał po Nadzorcę to i tym samym sobie by mógł zaszodzić, bo wcale nie było powiedziane, że jeśli któryś z synalków zniknie to drugi obejmie w posiadanie jego włości... Miał oczywiście rację. Bardo wolał nie ryzykować, ale oczywiście siana sobie nie dał. Tylko zebrał odpowiednich ku temu celowi ludzi i począł układać zmyślny plan, o którym jednak potem.
Vastrad w tym czasie zdołał się znowu zaszyć w górach na dobre i wyleczyć rany. Poukrywani w opuszczonych kopalniach żołnierze przygotowywali się do bitki i ćwiczyli, aż huczało. A on sam zbierał coraz więcej funduszy dopuszczając się już nawet małych wypadów na okoliczne wsie na południu (północna granica Rianon) jak i... pacyfikacji tubylców, którzy także na brak cennych kruszców nie narzekali. Puścił im nawet z dymem spory obszar lasu, ale to też inna historia. W tym miejscu zaczęło się dziać i układać w stronę tubylcy-Vastradd. Ale i o tym później.
Teraz czas na Eregard. Rebelia, która się tam toczyła została wreszcie rozwiana jakoby i stłumiona, oczywiście czysto konwecjonalnymi środkami. Ale czy któryś z was, pacany wpadł na myśl, że z ową rebelią był powiązany nie kto inny jak nasz kochany pan... Vastradd? Tak myślałem... Ale to prawda najszczersza. Ciekawe, nie? A jacha... Ale i tak najciekawsze jest to, że nikt go jeszcze nawet nie rozgryzł... Zapytacie pewnie, jakiż to interes miał Vastradd do Eregardu, że wzniecił tam bunt, całkiem udany zresztą i to na odpowiedni okres czasu? Ano nie wiem czy wam wiadomo, ale zazwyczaj po buncie, buntowników czeka albo szafot, albo banicja. A że było ich jakoby sporo całkiem to zgadnijcie, gdzie oni się udali? Oczywiście w krasnale góry jako, że była to wymarzona i od dawna znana kryjówka tego typu zbirów. A dalej to wam już tego nie skomentuję, bo liczę iże na tyle to wasze ćwierćmózgi jeszcze działają...
No ale to to tylko jedna strona medalu. Drugą był bardzo ciekawy fakt, że w niewyjaśnionych okolicznościach umarł władca Eregardu, nie kto inny jak Aaron Lastaar. Tak wam powiem na marginesie, że w sumie to mimo iż był z niego kawał skórwego syna, to jednakże z całej tej plejadki władyków ten przynajmniej miał swoje żelazne zasady i honor, taki jaki mają proste wojacy. I za to dało się go lubić. Ale to też inna historia jakby, także o to też kiedy indziej pytajcie. Zdechło mu się więc i to nie wróżyło dobrze Eregardowi bo wystarczyło bowiem, aby teraz władzę objął jakiś zasrany cwaniak, co to tylko napcha kiese ile wlezie i potem się ulotni, a państwo wyniszczeje samo w sobie już do końca i mieszkańcy udławią się własnymi rzygami. A że takich pajaców w Eregardzie na pęczki można znaleźć to fakt faktem, że wcześniej czy później musiała się tam dobrać jakaś pierdoła. I znalazła się, jednakże rządził on tylko jakieś dziesięć sekund zanim podczas koronacji dostał bełt pod szyję. To samo spotkało jego następce miesiąc później (tylko że on zdążył przerządzić całą kolację). W tej sytuacji co niektórzy doszli do wniosku, że tron Eregardu wisi na ostrzu nieznanego ostrza i że ktoś usilnie chce, aby chilowo urząd ten pozostał nieczynny. A chyba zdajecie sobie sprawę jakoś czym to groziło? Anarchia zaczeła się tak panoszyć, że państwo to mimo, iż było plugawe to stawało się taką dziurą bezprawia, że po ulicach mordowano ludzi, a nikt nawet nie zaprzątał sobie głowy o pochówek...
Ten miesiąc jak i jakieś dwa tygodnie wystarczyły, aby Vastradd zebrał odpowiednią liczbę ludzi, których potem luźnymi grupami wprowadził do Eregardu, a których szybko i prosto wykorzystał do zdobycia władzy. Mógł oczywiście nieco się pobawić, podstawić po prostu swego człeka i wykozystać tak jak wykorzystuje się marionetki, ale w obecnej sytuacji nie miał ku temu powodów. Posiadał armię maruderów, którzy za kiesę złota zdolni byli wyciąć w pień wszystko co było trzeba w liczbie ok. 5000 tysięcy, w dodatku posiadał poparcie 'śmietanki' tego państwa. I to wystarczyło, aby koronować nowego władcę, Vastradda...
Szlachetnie urodzony pan Tried deVaghart wnerwił się oczywiście na swego byłego podopiecznego i polecił dać znać, że oferuje tyle złota i kosztowności ile ktoś zdoła unieść za głowę Vastradda. Oczywiście bez efektu (mimo iż z licznymi próbami). A klerowie, w tym Bardo szalał ze szczęścia nad losem braciszka i tylko czekał na odpowiedni moment w którym zdołają wyrównać rachunki.
No ale zajmijmy sie teraz krasnalami. Od czasu sławietnej rzezi w górskich przełęczach, gdzie walczyli z Vastraddem i oddziałem specjalnym klechów sporo się u nich bowiem wydarzyło. Pojawiła się przykładowo nowa osobistość. Krasnal, niejaki Terido. Ciekawiście pewno skąd ino kto to? Ano to wam powiem, że jest to swego rodzaju kons... kon... konstru... konstraktor, no... Wiecie o co mi biga. Taki co to buduje różne pierdzielstwa jak balisty czy katapulty. Tyle że ten to takie zabawki budował już w dzieciństwie, a teraz znał się na rzemiośle tak, że niejednemu już szczęka aż po pięty upadła. Do czego on niby? Ano Grimm w czasie, kiedy zaszyli sie w podziemiach miał trochę czasu do myślenia. I nie wiele potrzebował, aby poukładać sobie sprawy od początku tzn. kiedy odnalazł jakowyś dziwaczny szyb do tego co się akuratnie działo. Zasięgnął języka i bez problemu dowiedział się o Kuźniach z Myanlee. Dowiedział się nawet całkiem sporo. A już na pewno tyle, ile mu było potrzeba. Poznał osławioną Legendę Myanlee i znalazł jej pierwotny zapis na tajemniczym manuskrypcie, ale to także inna historia. Ja tu nie o tym... a może wam powiem? Nieee...
No więc, kiedy się i tego dowiedział postanowił odnaleźć wejście do tamtejszych tuneli inną, bezpieczniejszą drogą, czyli po prostu wykopać nowy tunel. Szybko jednak napotkał na pierwszą trudność. Tak się jakoś dziwnie złożyło, takim jakimś dziwnym trafem, że pokrywa ziemi, jaka kryła jedyne możliwe i prawdopodobne przejścia była tak cholernie twarda, że krasnale kopali by tam ze sto lat, zanim by doszli może do połowy potrzebnej drogi. Do tego właśnie był potrzebny Terido, genialny konstraktor i wynalazca zarazem. Cóż on wymyślił ciekawego? Ano na początku nic, bo musiał sytuację zbadać, bo to, bo tamto, a w dodatku był nieco rąbniety, że to tak ujmę i chwilowo rzecz była dopiero we wczesnym stadium rozwoju. A jakby tego było mało to wtedy wciąż po górach panoszyło się mnóstwo wojska i jakoś ciężko by tam zacząć wykopaliska. Tak więc pod tym względem na razie sprawa nie nabierała rozpędu. Terido co prawda szybko robił postępy i niewiele mu czasu było potrzeba, aby rozgryźć tajemnicę twardości tamtejszej skały, ale nic to bo kiedy już to zrobił (moment kiedy w Eregardzie zakończyła się rebelia) Grimma Baagha już dawno tam nie było. Zapytacie pewno -'to gdzie on niby?' Aaa... taa... to jest bardzo, ale to bardzo ciekawe pytanko, cholera mać! No - kto z was, cwaniaki, jełopy zasmarkane zgadnie, gdzie tego krasnala poniosło? Nie... nie do burdelu wy, wy obesrani zasrańcy. Do elfów go wyniosło, głąby kapuściane, do elfów. Taaa... właśnie tam, nigdzie indziej. To i pewno zapytacie po co? Ano dlatego, że Legenda Myonlee bezpośredni związek z elfikami miała, a w dodatku tylko oni mogli prztłumaczyć pierwotną wersję legendy zapisanej na tajemniczym mansuskrypcie. Dlatego właśnie się tam udał. Ciekawa perspektywa, nie uważacie? No więc nie wyruszył oczywiście sam. Wziął ze sobą oddział swoich pobratymców, którzy z toporem w garści i z antałkiem na plecach poszli w charakterze eskorty. Bo przecież trzeba było się przeprawić przez znaczniejszy obszar puszczy zamieszkałej przez tubylców, a krasnale nie za bardzo w tego rodzaju terytoriach byli obcykani. Ale jakoś poszli. Mieli sporo szczęścia w tej wyprawie. Po drodze bowiem raz, że nie spotkali się z żadnego rodzaju komitetem powitalnym, a dwa że trafili jak znalazł - przemarsz elfich myśliwych wracających z tych stron do domu. I mimo iż w pewnym momencie omal nie doszło do nieporządanej walki to jednak udało się dojść do porozumienia i razem z elfikami krasnale ruszyły dalej (nie pytajta mnie jak to było bo nie wiem, jak krasnale to wykumały, że nie skończyli jako tarcza strzelnicza).
Oszczędzę wam bajania na temat tego co im się wydażyło po drodze bo nie było tam niczego, czego nie można by przewidzieć, a powiem wam za to o tym co się stało, kiedy już dotarli na miejsce. No więc poznali tam pewnego elfa imieniem Falinar, który przewodził wspólnocie elfiej niby że, a który po wysłuchaniu opowieści Grimma zarówno o podziemnym tunelu, jak i o Vastraddzie i wszystkim innym, a dodatkowo po zobaczeniu manuskryptu zadziwił się niezwykle i dumał przeszło kilka godzin, z hakiem zresztą, nad tym co by tu uradzić w owej sprawie. I z tego całego jego pomyślunku wiele nie wynikło oprócz tego, że nad manuskryptem trzeba będzie nieco posiedzieć, a do tego czasu Grimm i reszta jego chłopaków powinna odwiedzić elfią radę i im także opowiedzieć owe niesamowite wieści świata zewnętrznego. Nie mając nic innego do roboty poszli, zostawiając Falinarowi manuskrypt, aby nad nim popracował i rozstali się z nim w przyjacielskim uścisku. To był błąd. Ale nie mogli tego jeszcze wiedzieć... Wiecie co... tak właściwie to Griim Baagh to kawał swego chłopa, że się tak wyrażę. Pośród całego pospólstwa krasnoludów jakie dane mi było poznać ten naprawdę zacnym mi się zdał od pierwszego wejrzenia i trochę mi szkoda tego krasnala. Wpierw rozwalili mu klan, potem kopalnię, a i potem też nie miał wesoło. Ehhh... chyba zaczynam się robić sentymentalny na stare czasy. Ale co tam... ważne jest to, że Falinar co prawda ze zgrozą odkrył tajemnicę manuskryptu to jednak nie zdążył się z nią podzielić bo... akurat pojawił się tam oddział tubylców. Dosyć liczny dodam, tak że elfy były po prostu bez szans. Wszyscy zginęli niby, a manuskrypt trafił do rąk tubylców... Jedyna nadzieje byłaby w tym, żeby okazało się, że jednak ktoś przeżył, ale o tym też później.
No więc w każdym razie Grimm i reszta jego paczki wraz z oddziałem elfików doszli do elfiej rady i im także przedstawili całą opowiastkę z najdrobniejszymi szczegółami co, kto, gdzie, jak, za co, po co. Po kolei. Efekt był jeszcze lepszy niż przy Falinarze. Rada zagięła się tak, że ho ho... A wiecie dlaczego? No bo tak się jakoś złożyło, że elfiki o Legendzie Mayonlee wiedzieli, sporo nawet i to od dawien dawna, gdyż była to u nich historia z pokolenia na pokolenia przekazywane, jednakże zniknął pewien dowód niepodważalnie udowadniający jej treściwość i wiarygodność... Taaa, chodziło oczywiście o manuskrypt, moje wy geniusze od siedmiu boleści. Nie inaczej, tak jak mówię. Widzicie więc jak to ładnie nam się układają kolejne klocuszki tej zagmatwanej nieco historyji. Ale jedźmy dalej.
No więc elfy jako chyba jedyne wtedy wiedziały już do czego zmierza to co się dzieje pomiędzy państwami, w związku ze śmiercią władcy Eregardu, działalności Vastradda i innych tych zawiłości. Tylko oni zdawali sobie wtedy w pełni świadomość z powagi i rozmiaru jaki ta sytuacja wkrótce odniesie. Czyli przekładając na ten wasz chłopski rozum wiedzieli, że kroji się tu wojna i wkrótce się ona rozpocznie... jeżeli nie uda się czegoś w tej sprawie zrobić... Wiele opcji zapobiegawczych nie było i był to punkt w którym można co najwyżej czekać. Tak też więc zrobili. Wtedy też dowiedzieli się o manuskrypcie, że nie dotrze on do nich i że najpewniej wpadł w łapy tubylców. Postanowiono, iż Grimm, jego chłopcy i wyborowy oddział elfów wyruszą na poszukiwania. Poszli...
W tym czasie Vastradd siedział już oficjalnie na tronie Eregardu. Ogłosił się nowym władcą, wydał odpowiednie rozporządzenia (czyt. ściął parę łbów) i wykonał kilka innych zabiegów mających zapewnić mu lojalność dworu i podwładnych. Jako że z natury był to typek zanadto inteligentny nie miał z tym zbytnich problemów. Szybko też zajął się skarbcem państwowym, podatkami (które nota bene obniżył), armią i resztą pierdół związanych z zajmowaną pozycją. Eregard wymagał teraz nieco pracy, aby ustabilizować sytuację gospodarczą, polityczną i wprowadzić na nowo prawo. Wbrew pozorom Vastradd nie chciał objąć tytułu tylko ze względu na to, aby zagarnąć jak najwięcej kasy. Nic co czynił na to nie wskazywało. Z początku cała śmietanka państwa myślała, że ich idol uczyni im z tego państwa prawdziwy raj, ale bardzo szybko się zdziwili. Po wsiach zaczęto sadzić nowe lasy, bo wywnioskowano iż wkrótce zabraknie drewna na pale...
Tried nieco ochłonął, a jego brat Bardo skupił się na poczynianiach Vastradda. Wydawało mu się, tak jakem powiedział wcześniej, że bydlak ukradnie co się da i da nogę, ale że tak nie zrobił to coś tu zaczynało śmierdzieć. Tried także mimo, iż był imupsywny szybko zorientował się, że Vastradd cosik tu kombinuje jakby, i że na dłuższą metę może to być nieopłacalne. Wszystko zaczynało stawać się jasne w momencie, kiedy obaj bracia dowiedzieli się, że Vastradd wie... o Kuźniach z Myanlee, a w dodatku znalazł wejście... a jakby tego było mało to już całkiem spory czas temu...
Ciężko mi opisać minę Trieda, albo Bardo, powiem jednak tyle, że srający kot na pustyni wyglądałby w tym momencie lepiej. Obydwaj wpadli w szał nimalże graniczący z szaleństwem i... to był początek. 'Czego?', zapytacie, a ja wam mówię - Wojny. Taaa... To był owy początek. Miejsce w którym zaczęło się to co było nieuniknione. Od tego punktu w życiu mieszkańców tych ziem zaczął się nowy rozdział. Przypomnę, iż wcześniej Rianon było w nieciekawych związkach z Dergardem. Z kolei tubylcy nie zapomnieli Vastradda i tego, że spalił im las, wyciął w pień ich ludzi i ograbił. A że na drodze do niego mieli jeszcze Rianon...
Vastradd z kolei był przygotowany. W końcu wojska zbierał już wcześniej, miał zaplecze, a przede wszystkim łeb na karku. Wszystko więc teraz było tylko i wyłącznie kwestią czasu...
Pominę teraz to co dalej działo się z Grimmem Baaghem i jego poszukiwaniami manuskryptu. Pominę też ten okres, w którym trwały przygotowania do wojny, kiedy poszczególne siły starały się zebrać jak największą liczbę wojsk. Pominę też to co stało się znacznie później, przylot Nadzorcy, wmieszanie się w sprawę kuźni cesarza Ludwika i bardzo wiele innych elementów. Ta kampania była jedną z najdłuższych jakie dane mi było prowadzić i naprawdę nie sposób streścić jej tutaj w całości bo to co napisałem powyżej to dopiero rozpoczęcie wojny. A przecież potem zdarzyła się kupa fajowych rzeczy... chlip, chlip... może kiedyś wam o tym jeszcze opowiem...
W tym miejscu powienieneś przejść do kolejnego zagadnienia, które w wojnie jest nieodłącznym elementem, bardzo ważnym zresztą. Chodzi mi mianowicie o wojnę i jej cele. Zapraszam więc do odpowiedniego artka.
Corwin. |
komentarz[0] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Z pamiętników - WOJNA (fragment)." |
|
|
|
|
|
|
|
Sonda |
Aktualnie nie jest prowadzona żadna ankieta.
Tutaj możesz zobaczyć stare ankiety.
|
|
Top 10 |
ShoutBox |
|
|